Egoizm - 24.10.2019r.
Jak to właściwie jest z tym egoizmem... Będąc przed laty na jednym ze szkoleń terapeutycznych, prowadzący zajęcia psycholog poprosił uczestników o zrobienie pewnego ćwiczenia. Należało wyobrazić sobie podium z trzema stopniami i na każdym z tych stopni ustawić ważne dla siebie osoby, o których potrzeby dbamy na co dzień. Grupa ochoczo zabrała się do tego zadania przyznając pierwsze, drugie i trzecie miejsca swoim dzieciom, małżonkom, narzeczonym, przyjaciołom, rodzicom. Dumni zaprezentowaliśmy swoje wyniki prowadzącemu zajęcia i jakież wielkie było nasze zdziwienie gdy on stwierdził , że nasze podia są niekompletne czy źle skonstruowane. Kiedy upierał się, że dzieci, żony, mężowie, matki, ojcowie i przyjaciele stanowczo nie powinni być dla nas najważniejsi, jak się zapewne domyślacie, byliśmy tym zgorszeni. Jednak w toku naszego dialogu, coraz bardziej stawało się oczywiste, że faktycznie nikt z nas nie odważył się postawić na pierwszym miejscu w swojej hierarchii wartości osoby, z którą spędza najwięcej czasu, którą zna najlepiej, której potrzeby powinny być dla niego najważniejsze i z którą spędzi z całą pewnością resztę życia - czyli po prostu siebie. Bardzo trudno jest zaspokajać potrzeby innych osób, kiedy sami jesteśmy niezaspokojeni, trudno ukoić zlęknione dziecko, będąc przerażonym, albo pomóc uspokoić się rozwścieczonemu partnerowi, będąc samemu w apogeum złości. Zawsze w tym miejscu myślę o instrukcji ratunkowej w samolocie, kiedy to, jako rodzice, najpierw mamy założyć sobie maskę tlenową, jeśli chcemy uratować swoje dziecko. To absolutnie nie znaczy, że mamy ignorować potrzeby naszych bliskich, znaczy jedynie, że jeśli zadbamy o swoje potrzeby, to skuteczniej będziemy mogli pomóc innym. Poza tym, jeśli nauczymy się skutecznie zaspokajać swoje potrzeby, nie będziemy musieli frustrować się tym, że nie robią tego za nas nasi bliscy, którzy przecież nie czytają w naszych myślach. Od tamtego ćwiczenia minęło wiele już lat, jednak nadal chętnie korzystam z niego w swojej pracy. Proszę pacjentów, żeby konstruowali swoje podia, żeby opisywali ważne dla siebie osoby. Niezmiernie rzadko, o ile w ogóle, zdarza się, że ktoś nieśmiało wspomina o sobie, bądź pyta wprost czy siebie też ma brać pod uwagę, opisując swoje ważne postacie. Zauważyłam również pewną powtarzalność, ilekroć trafia do mnie para rodziców z problemem w relacji, piramida ważności tych osób prawie zawsze wygląda tak samo, na pierwszym miejscu są dzieci, potem któryś z współmałżonków, potem rodzice pacjentów a potem długo długo nikt. To niestety nie służy ani rodzicom, ani dzieciom. Pozwolę sobie opisać tu, pewnie w dużym uproszczeniu, sytuację być może idealną, jednak dającą dobre rokowania zarówno dla dzieci, jak i ich rodziców. Jeśli na pierwszym miejscu będę ja, na drugim moje małżeństwo lub związek a na trzecim nasze dzieci, wtedy istnieje duża szansa na stworzenie dobrej rodziny. Jak pewnie zauważyliście nie ma na tym podium miejsca dla rodziców dorosłych pacjentów, nie jest to dziełem przypadku czy pomyłką. Wchodząc w związek i zakładając własną rodzinę musimy zrozumieć, że zmieniają się nasze priorytety i ta nowa jakość, którą stwarzamy ma pierwszeństwo przed rodziną pochodzenia, którą opuszczamy. Czwarte miejsce to nadal bardzo dobry wynik i tam właśnie być może powinni znajdować się rodzice i teściowie, po tym jak stworzymy swoją własną nową rodzinę. Dla wielu osób to co napisałam może zabrzmieć kontrowersyjnie, oczywiście każdy ma prawo do swojego zdania. Moje jest skutkiem obserwacji rodzin w terapii i tego jak wiele cierpienia doświadczają wszyscy członkowie tych rodzin, gdy próbują zaburzyć tę hierarchię ważności. Nie bójmy się zatem myśleć i głośno mówić o tym, że jesteśmy ważni dla siebie samych. Hanna Kornas